Przeczytałam tu wiele historii i widze, że moja jest podobna. Chciałabym się nią z Wami podzielić.
To była miłość od pierwszego spojrzenia. Związek jakich wiele, dużo miłości, czasem słońce, czasem deszcz. Do czasu - pierwsze rozstanie po dwóch i pół roku. Wtedy powiedział, że już mnie nie kocha a ja świata poza nim nie widziałam. Rozpacz, niewychodzenie z łóżka,myśli samobójcze, psychiatra, leki, w pracy wziełam urlop. Po ok 2-3 tygodniach się uspokoiłam i spotkałam z nim. Powiedział "poznaj kogoś, to już koniec". Ja zaproponowałam utrzymywanie kontaktu (wypad na kawę lub herbatę od czasu do czasu), zgodził się, nawet zdarzało się, że ze sobą sypialiśmy. Postanowiłam skorzystać z jego rady - poznałam mężczyznę, który akurat też się rozstał z długoletnią partnerką. Odżyłam w 2 tygodnie, widywaliśmy się codziennie, gadaliśmy godzinami i robiłam z nim to czego nie robiłam ze swoim facetem (nie łączyło nas nic poza przyjaźnią), spontaniczne wypady w różne miejsca, przegadane całe noce.
W między czasie ograniczałam kontakt z eks, aż go całkiem zerwałam. Po 2 miesiacach od rozstania zadzwonił, rozmawialiśmy, powiedział, że skłamał przy rozstaniu bo nie wiedział jak ma to zrobić i wróciliśmy do siebie. Po kolejnych 6 miesiącach zamieszkaliśmy razem. Było ciężko bo on stracił pracę, nie mógł znaleźć nowej, po zapłaceniu za wynajem mieszkania z mojej pensji mało zostawało ale pomagały nam nasze rodziny. Atmosfera była coraz bardziej nerwowa, napięta ale sądziłam, że skoro się kochamy jakoś to będzie, że trzeba przeczekać trudny okres. Kilka razy przy kłótni mówił, że się wyprowadzi a ja wtedy w płacz, przekonywałam go, że damy radę, że najłatwiej się poddać itp. Zostawał. Po roku przyszła pora na podpisanie kolejnej umowy najmu więc zaczeliśmy rozmawiać co zrobimy, ustaliliśmy plan działania na kolejne 3 miesiące a potem zobaczymy jak będzie. Powiedział mi, że gdyby nie chciał ze mną być to już dawno by odszedł i pojechałam podpisać umowe na kolejny rok. Tydzień później wróciłam z delegacji a on oznajmił, że się jutro wyprowadza. Poszłam do sypialni, pomyślałam i kazałam mu się wynieść jeszcze tego samego wieczoru. Przepłakałam całą noc. Na drugi dzień przyjechał spakował się a mi udało się nie popłakać, nawet pomogłam mu sie spakować. Jak wyszedł, odpuściłam i znowu ciągły płacz, niewychodzenie z łóżka itd. Moja mama przyjechała na kilka dni, kolega z pracy zabrał mnie do kina, inny znajomy zabrał na ryby, jakoś żyję i dużo myślałam. I wiecie co - dobrze się stało! Związek umierał, za dużo problemów od początku mieszkania razem. Nie było nas na to stać, myśleliśmy, że się uda ale potem każde z nas ciągnęło to może dlatego, że miało jakieś nadzieje a może bało sie rozmowy. Dziś wiem, że już 4 miesiace temu powinniśmy zrezygnowac z mieszkania razem i poczekać z tym aż sytuacja się zmieni, aż on znajdzie prace a ja rozwiąże moje problemy finansowe. Do tego zobaczyłam jak bardzo przeszkadzały mi niepozmywane naczynia, pasta do zębów na umywalce i lustrze itp. Przesz tą całą sytuację, która dołowała nas oboje przestaliśmy dbać o siebie i o nasz związek.
Dziś mija tydzień odkąd zabrał rzeczy i już go nie ma. Spotykamy się wieczorem. W związku zabrakło rozmowy, chcę to nadrobić. Nie chcę, żeby wrócił a jeśli już to nie teraz. Chcę zrobic coś dla siebie, schudnąć, zacząć żyć.
Jestem osobą bardzo emocjonalna i wiem, że po spotkaniu z nim będzie ciężko ale nie mogę później żałować, że tego nie zrobiłam.
Dziewczyny nie poddawajcie się!