Od zawsze miałam problemy z ludźmi. Do 5 roku życia byłam bardzo rezolutną dziewczynką, ale potem coś się popsuło. Już w przedszkolu moje "przyjaciółki" (a w zasadzie przyjaciółka - zawsze była jedna "główna") były wobec mnie nielojalne. W podstawówce naśmiewali się ze mnie, że jestem sierotą - byłam po prostu wrażliwym, lękliwym dzieckiem. W gimnazjum trochę zelżało, bo nauczyłam się bronić, ale nadal ludzie mnie nie szanowali. Kiedy byłam nastolatką, próbowałam nawiązywać przyjaźnie, ale najczęściej kończyło się fiaskiem. Przez pewien czas spotykałam sięz pewną grupką ludzi z neta, wszystkich nas łączył wspólny problem, i oni mnie polubili, bo przy nich byłam bardziej sobą, ale później to ja zerwałam te znajomości, wychodząc z założenia, że i tak nie mam tam bratniej duszy. Chłopaka miałam jednego, który poharatał mi samoocenę do reszty, wyśmiewając się ze mnie... Szybciutko zakończyłam ten związek, niedługo później także dwie pseudoprzyjaźnie, które również źle na mnie wpływały. I zostałam praktycznie sama. Przeszłam epizod depresyjny, rzucałam studia 2 razy, w międzyczasie poznałam kolejną osobę, której pomagałam (od zawsze napataczały się takie osoby), w tym momencie po 5 latach nasza relacja jest w martwym punkcie (ale i tak już nie mieszka w moim mieście), on mnie olewa, a ja od dawna mam chętkę na zerwanie jej.
Na studiach, na których jestem w tym momencie, wystarczyło, żebym miała gorszy okres, a już "wypadłam z obiegu". Nie żartowałam, nie integrowałam się aż tak, i ludzie zaczęli mnie lekko olewać. Chcieli ode mnie tylko coś, jeśli czegoś nie wiedzieli etc. - jestem taką nieoficjalną starościną, ale to nie ma żadnego znaczenia. Postanowiłam, że od tego roku przystopuję z chęcią załatwiania i pomagania, choć to lubię i nie robię tego, by komuś się przypodobać.
Zawsze w relacjach miałam tak, że potrafiłam coś z siebie dawać, ale równocześnie potrafiłam też odmawiać. Jakoś nie przyniosło mi to szacunku ludzi...
Jak się czuję wśród ludzi? Zależy wśród jakich. Na pewno w środku jestem spięta i nie potrafię się poczuć swobodnie przynajmniej w 70 % tak jak w domu. Dodatkowo wśród ludzi na studiach czuję się głupsza, bo oni się mądrze wypowiadają, są oczytani etc. Przez to mam kompleks niższości i nie otwieram gęby na zajęciach ze strachu, że się zbłaźnię. Przy niektórych osobach jestem bardziej skrępowana, przy niektórych mniej, ale nie ma tam osoby, przy której jestem swobodna. Jak się objawia moje skrępowanie? Na pewno ton głosu mam inny, bardziej monotonny, na pewno czasami sporo gadam, by ukryć stres i zakryć poczucie, że jestem olewana. Jeszcze w liceum potrafiłam być tak dziwna przy ludziach, że nawet koleżanka byłego stwierdziła, że zachowuję się, jakbym jej nie lubiła albo się bała. Teraz i tak jest stabilniej, ale i tak... To nie jestem ja.
Byłam na terapii, która mi nie pomogła, a ja nie mogłam złapać wspólnego języka z terapeutą. On był wiecznie zdziwiony, że ludzie i szczególnie faceci mnie olewają... A bilans z tego roku wygląda jak? Jeden kolega ze studiów, który za mną o dziwo biegał, uśmiechał się, a potem jak zobaczyłam, że ma dziewczynę (twarzą w twarz się spotkałyśmy i w rozmowie wyszło, że są razem ) - przestał się do mnie momentalnie odzywać. Nic, zero. No, ale to jeszcze nie taka tragedia. Była jeszcze koleżanka, z którą 2 razy się spotkałam - i nagle ona mnie olała, mimo że też (i znowu! o dziwo!) trochę zabiegała. Szczerze, odniosłam wrażenie, że potrzebowała poduszeczki, do której sobie pogada po rozstaniu z facetem... Wywaliłam ją ze znajomych na fejsie, podobnie jak innego chłopaka, który nie odzywa się już pół roku. Ale o znajomość zabiegałam bardziej ja. Zawsze bardziej to ja próbowałam zabiegać niż inni ludzie, dlatego te wyżej traktujcie i tak jako wyjątki od reguły.
Nie wiem, co jest ze mną nie tak. To znaczy, co jest ze mną nie tak aż w takim stopniu, że całe życie mam problemy z ludźmi. Widuję osoby wredne, chamskie, milczki, gaduły, które mają znajomych. Ja bym chciała w końcu, żeby ktoś mnie szanował. Tak po prostu szanował i był ze mną fair, podobnie jak ja jestem z ludźmi. Ja zawsze zapytałam, co u kogoś słychać, pamiętałam o sprawie sprzed paru tygodni. Do mnie całe wakacje nikt nie napisał. Nie wspominam już o wspólnych wakacjach z kimś... Nawet ten mój kolega zza granicy o fakcie, że był w naszym mieście, napisał ponad miesiąc potem i to oczywiście ja zapytałam. O niczym mi nie opowiada, odsuwa się ode mnie. No, ale już mnie nie potrzebuje. Nie potrzebuje rad... Jedyne, co mi potrafi oferować, to wciskać na siłę pieniądze (których ma sporo), mimo że wie doskonale, że krępują mnie takie propozycje i wolę radzić sobie sama (nie jestem wcale biedna, tylko dorywczo pracuję, ale radzę sobie, tym bardziej, że mieszkam jeszcze z rodziną). A jeśli rozmawiamy, to na 3/4 rzeczy odpisuje mi 'uhm'. Cokolwiek by to nie było, nawet wspólne zainteresowania. Nigdy tak nie było. Przestałam do niego pisać, to odezwał się po tygodniu, czy żyję, ja że tak, już mu nie chciałam nic tłumaczyć, wysłał uśmiechniętą minkę i od 2 tygodni cisza.
Mam już dość tych pseudoznajomości.