Witajcie.
Od pewnego już czasu borykam się z pewnym problemem i po cichu wierzę, że właśnie tu, na forum, uda mi się dotrzeć do pewnych wniosków. Otóż tak, jak zasugerowałam w temacie, jestem typem samotnika, który z tego stanu czerpie, a nie cierpi. Lubię swoje własne towarzystwo, nie nudzę się będąc sama, wręcz przeciwnie. Dla osób z zewnątrz jestem dziewczyną zamkniętą w sobie, wycofaną i mocno introwertyczną. I tak też jest w rzeczywistości, dłuższe przebywanie wśród ludzi, lub co gorsza - chodzenie na różnego typu imprezy, zabawy po prostu mnie męczą. Ale tak jak każdy człowiek, też potrzebuję czuć, że jest ktoś obok mnie. I tutaj pojawia się dysonans którego nie jestem na ten moment sama rozgryźć - w momencie, gdy dochodzi z mojej strony do poznania kogoś, do zawarcia jakiejś znajomości, bardzo szybko przechodzi mi zapał i ta determinacja, którą czułam na początku, nawet jeśli druga strona sprawia wrażenie wartej moje uwagi. Ja sama porównuję to do sytuacji, w której uświadomiony narkoman jest na głodzie i myśli tylko o tym, by wziąć kolejną działkę, a gdy już do tego dojdzie, ma wyrzuty sumienia i dochodzi do wniosku, że prochy tylko mu wszystko komplikują. Wiem, że może to zbyt abstrakcyjne porównanie, ale po każdym kolejnym nawiązaniu kontaktu z kimś nowym, uświadamiam sobie, że wolę moje własne towarzystwo i tak na dobrą sprawę bez sensu było się w ogóle w tej kwestii ''uaktywniać''. I tutaj zadaję pytanie do Was moi Drodzy - w czym może tkwić problem? Potrzebę kontaktu z ludźmi ze swojej strony uważam za naturalną i normalną, aczkolwiek całe dalsze moje działanie jest już jednak dosyć dziwne. Bo skoro odczuwam potrzebę czegoś, to powinnam się tego trzymać i być zadowolona, a tymczasem daję nogę zanim jeszcze się cokolwiek zacznie i wracam do punktu wyjścia. Czy to oznacza, że w podświadomości wcale nie odczuwam potrzeby przebywania z drugim człowiekiem? I nie włączam w to czasu pracy, szkoły itp., chodzi mi o życie prywatne i czas wolny.
Czekam na jakieś wskazówki i przemyślenia z Waszej strony. Pozdrawiam.
Nie widzę problemu. Ja również, od dziecka wolałem własne towarzystwo, od gromadki przyjaciół. Łatwo nawiązuję kontakty/przyjaźnie, ale męczę się, gdy za długo przebywam w grupie. Muszę odpocząć, ponapawać się samotnością przez jakiś czas, zanim znowu będę miał ochotę na atrakcje w towarzystwie. Nie widzę powodu, dla którego miałabyś urywać kontakt z nowo poznanymi ludźmi. Spotykaj się z nimi, kiedy masz na to ochotę. Moi nowi znajomi nie mają zazwyczaj problemów z akceptacją mojego "dziwactwa", bo mówię im jak sprawy się mają na początku znajomości. Dzięki temu unikam nieporozumień i posądzania o bycie nadętym bufonem O ile na stopie koleżeńskiej samotnicy nie powinni mieć problemów, o tyle w sprawach sercowych jest trudniej, zwłaszcza na początku.
Cześć, u mnie jest podobnie, bardzo dziękuję za Wasze wpisy, bo myślałam, że tylko ja tak mam. Też męczę się jak dłuższy czas przebywam w towarzystwie, ale z drugiej strony na dłuższą metę nie wytrzymałabym sama. Wystarcza mi towarzystwo jednej osoby, tylko problem w tym, że z tego powodu zazwyczaj znajduję się poza nawiasem (wcześniej w szkole, teraz w pracy). W pierwszej firmie byłam nawet posądzona o nieumiejętność współpracy w zespole. Z jednej strony nie jestem typem balangowiczki ani duszy towarzystwa, ale z drugiej strony nie chciałabym być zupełnie sama. Czy jest możliwe jakieś rozwiązanie pośrednie?
Ja też nie lubię imprez i wszelkiego typu spędów. Duże grupy ludzi mnie męczą. I też chciałabym mieć jakichś przyjaciół, nie za wielu, ale poznawanie ludzi to dla mnie cholerny problem i stres.
Też lubię swoje towarzystwo, nie nudzę się sama.
Bądź sobą a innymi się nie przejmuj. To,że nie zawsze masz ochotę na towarzystwo nie oznacza,że to coś złego. Jeśli ludziom zależy na znajomości z Tobą to to zrozumieją.
A może poszukaj kogoś podobnego sobie = też skrajnego introwertyka? Byście do siebie pasowali, bo oboje nie będziecie potrzebować wiele kontaktu, za to dużo luzu sobie dacie i wtedy każdy będzie zadowolony. Byłby to taki "luźny związek" ;-) (Ale kto to wie, czy nie okazałby się w dłuższej perspektywie nawet lepszy od takich, gdzie ludzie minuty bez siebie nie mogą wytrzymać, a potem w końcu mają taki przesyt, że się taki związek rozpada...)
Ja raczej też stronię od ludzi, może nie tak całkiem skrajnie w tej chwili, ale generalnie męczy mnie szybko każde ludzkie towarzystwo. Bardzo lubię przebywać sama. Też niejednokrotnie miałam, zwłaszcza w ostatnim czasie, kompletną niechęć do angażowania się w jakiekolwiek bliższe relacje z mężczyznami. Cały czas mi się wydawało, że coś sobie skomplikuję niepotrzebnie, że nie mam ochoty poświęcać komuś swojego czasu. A potem w pracy spotkałam faceta, który mi zburzył cały mój spokój, poukładany świat, skomplikował mi wszystko i kompletnie tego nie żałuję, bo jesteśmy tak bardzo dobrani w wielu kwestiach.
Ktoś ciebie skrzywdził emocjonalnie że masz uraz? Ojciec, poprzedni chłopak?