lisaa5,
Od dawna przeglądam to forum, ale po przeczytaniu Twojego postu postanowiłam założyć konto i Ci odpisać.
Nawet nie wiesz, jak bardzo rozumiem, co czujesz. Różnica polega tylko na tym, że ja mam chłopaka. Tylko bez hejtu proszę! Myślę, że większość osób potrzebuje zarówno "drugiej połówki", jak i przyjaciół.
Generalnie to wcześniej miałam bliskie koleżanki/przyjaciółki... a przynajmniej tak mi się wydawało. Obecnie nie mam osoby, której mogłabym nazwać "przyjaciółką". Baa, z resztą to jest bardzo poważne słowo, na które się pracuje latami.
Pozwolę sobie zrobić "bilans" mojego dotychczasowego życia:
- podstawówka- miałam koleżanek, z którymi spędzałam bardzo dużo czasu. Jedną z nich mogłam nazwać przyjaciółką, znałyśmy się od zerówki, chodziłyśmy razem do klasy, a także spędzałyśmy razem mnóstwo czasu poza nią (mieszkałyśmy obok siebie). Oprócz tego trzymałam się jeszcze z takimi trzema dziewczynami moja przyjaciółka też, ale jej się często nie chciało gdzieś iść i wtedy tylko z nimi chodziłam. Mimo wszystko, nie czułam się często zbyt dobrze, gdyż one bardzo często lubiły wszystkich obgadywać, siebie nawzajem, więc i mnie zapewne też. No, ale jak wiadomo... nie ma co za dużo wymagać od dziewczynek z podstawówki.
- gimnazjum- moja przyjaciółka poszła do tej samej szkoły, ale trafiła do innej klasy. Ja chodziłam do klasy z jedną z dziewczyn z tej "trójki". Trzy lata w jednej ławce i tak, nazywałyśmy się przyjaciółkami. Była bardzo ładna, do tego wzorową uczennicą. Nie było chyba chłopaka w klasie, który by za nią nie szalał. Ja byłam hmm tolerowana z uwagi na znajomość z nią, ale czułam, że nikt by nie odczuł mojej obecności, gdybym nie przyszła na imprezę albo nie poszła z nimi do kina. Często też się spotykałyśmy z tą moją drugą przyjaciółką, ale to ja raczej byłam takim punktem pośrednim, czyli one same ze sobą raczej się nie spotykały, jeśli już do w trójkę, a ja z nimi osobno także. W sumie to obie były bardzo ładne (tak, ja byłam najbrzydsza z tej trójki) i się zaczęło spotykanie z pierwszymi chłopakami. Wtedy się okazywało, że ja nie jestem odpowiednią "powierniczką", bo przecież nie miałam chłopaka. Po raz kolejny czułam się, że "nie pasuję" do nich. Oczywiście, gdy się któraś pokłóciła z chłopakiem albo chciała poopowiadać jak to jest "cudownie", to nagle miały dla mnie czas i ciągnęły na spacer.
Ta "przyjaciółka z zerówki" miała szczególnie "parcie na chłopaków". Co chwilę jakiegoś poznawała, miała konta na różnych portalach dla młodzieży typu "fotka" i tak dalej. Ponadto, lubiła się malować, stroić. A ja? Nie czułam jeszcze takiej potrzeby w wieku tych 15-stu lat. Jasne, że marzyłam o pierwszym chłopaku, w każde walentynki liczyłam, że jakiś "tajemniczy wielbiciel" wyśle mi walentynkę. No, ale lipa, bo żaden książę się nie pojawiał. Pod koniec gimnazjum pokłóciłyśmy się. Potem ona poszła do zawodówki, ja do liceum. W międzyczasie usłyszałam plotki od jednej z koleżanek, że moja hmm była "przyjaciółka" jest w ciąży. Miała wtedy lat 16. Faktycznie, niedługo później ją spotkałam i mi to powiedziała. Wtedy trochę nawet nasze relacje się ociepliły, czasami się spotykałyśmy. Nie ukrywam, że nieraz chciała mnie gdzieś wyciągnąć, ale ja miałam dużo nauki czy to w szkole czy na początku studiów. Później się wyprowadziła. Chciałam się z nią nieraz spotkać, zawsze słyszałam, że chętnie, ale teraz coś tam coś tam. Ostatnio byłyśmy na piwie ponad rok temu. Kilka razy ją spotkałam w autobusie, też padł pomysł spotkania. Myślę, że nawet podczas takiego krótkiego, przypadkowego spotkania mamy o czym rozmawiać. Nigdy nie ma niezręcznej ciszy. Ona pracuje, w weekendy jeszcze się kształci, no i ma już prawie 7-mio letniego syna. Rozumiem, że jest zajęta, ale nie wierzę, że w ciągu ostatniego roku nie miała dwóch godzin wolnych, by się ze mną spotkać. Niestety, zdaję sobie sprawę z tego, że ta znajomość umarła śmiercią naturalną. Ja już tyle razy proponowałam spotkanie, że więcej nie zamierzam. Ma mnie gdzieś. Nie, sorry trzeba jej przyznać, że pisze mi co rok sms'a z życzeniami urodzinowymi (ja jej z resztą też), ale wiem też, że gdyby nie facebook, to by o nich nie pamiętała.
Druga przyjaciółka. Poszłyśmy do dwóch różnych liceów. Na początku jeszcze utrzymywałyśmy ze sobą kontakt, spotykałyśmy się. Z czasem zaczął się on urywać. Poczułam, jak bardzo się zmieniła. W liceum poznała wiele osób "wylansowanych", którymi była wręcz zafascynowana. Gdy szłyśmy shopping, to ciągnęła do sklepów, których zwykła bluzka kosztowała przynajmniej 200 złotych. Przykro mi, ja takiego lansu nie potrzebuję. No i, tak wyszło, że ten kontakt umarł także umarł śmiercią naturalną. Spędziłam z nią wiele fajnych chwil, ale nie żałuję, że tak się to potoczyło. Najnormalniej w świecie nie dogadałybyśmy się.
- liceum- poszłam do klasy całkiem sama, nikogo wcześnie nie znałam. W końcu odniosłam wrażenie, że ktoś polubił mnie za to, że jestem, a nie za to, że mam fajną i ładną koleżankę. Generalnie to był czas imprez. Stworzyła nam się (wtedy tak mi się wydawało) całkiem fajna grupa. Trzymałam się z kilkoma dziewczynami plus kilku chłopaków. Jedną z nich uważałam za przyjaciółkę. Naprawdę fajnie się dogadywałyśmy, miałyśmy wspólne zainteresowania, całe liceum w jednej ławce. Po szkole na początku utrzymywałyśmy ze sobą kontakt. Okej, nie zawsze dałam radę się spotkać, bo bardzo się stresowałam studiami, dużo i często się uczyłam. Z czasem jednak, ona zaczęła urywać kontakt. Niejednokrotnie próbowałam ją wyciągnąć na piwo. Wiecznie była zajęta, mimo, iż pracowała tylko dorywczo, nie poszła na studia, a do szkoły policealnej, w której miała zajęcia tylko w weekendy. Naprawdę mi zależało na tej znajomości, myślę, że o nią walczyłam najbardziej i najdłużej. No, ale też czułam, że się rozmijamy ze sobą. Potem się okazało, że dla mnie nie miała czasu, ale dla innej koleżanki z naszej byłej klasy- owszem. Zaczęły się ze sobą przyjaźnić i mnie po prostu olała czy też olały. Odkryła w sobie duszę "artystki" i ja chyba do tego obrazka nie pasowałam. Chciała mnie kiedyś wyciągnąć w podróż po kraju autostopem. Miałyśmy wtedy z 19-naście lat. Odmówiłam i usłyszałam, że jestem gorsza od jej matki. Więc, jeszcze się okazało, że jestem nudna, bo pomyślałam, że poza fajną przygodą ta podróż może być także niebezpieczna. Kontakt nam się praktycznie urwał wtedy, czasami się widziałyśmy na "spotkaniach klasowych", które organizował kolega z byłej klasy. Z czasem i to ucichło.
- studia- mamy taką małą paczkę. Ja jestem miejscowa, większość osób przyjezdna. Mam z kim wyskoczyć na piwo, jednak czegoś mi brakuje. Większość z tych osób albo poza znajomymi ma swoich przyjaciół i nie potrzebuje nawiązywać głębszych relacji albo... woli się uczyć zamiast gdzieś wyskoczyć. Jest mi przykro, że większości przypadków ktoś się do mnie odzywa, gdy czegoś chce. Największą pustkę czuję, gdy przychodzą wakacje. Ludzie wyjeżdżają, a ja tutaj zostaję i czuję samotność. Mam jedną koleżankę ze studiów, z którą myślę, że wyjątkowo dobrze się dogaduję. Ona czasami bezinteresownie napisze i zapyta "co tam?". Albo nawet sama piwo zaproponuje, chociaż ta sytuacja nie trwa zbyt długo, a znamy się ponad 3 lata. Z resztą, ona planuje wyjechać do innego miasta na drugi stopień. Boję się, że jak skończę studia, to znowu sytuacja się powtórzy. Okaże się, że te wszystkie znajomości nie były nic warte, że wszyscy mnie mają głęboko i z poważaniem.
Jeszcze jeden punkt- mój chłopak. Jesteśmy ze sobą 2 lata, dobrze mi jest z nim, przy nim także na pewno czuję się mniej samotna, ale to jednak nie to samo, co babski wypad na piwko albo kawkę. Uważam, że nie ma co się ograniczać jedynie do związku i warto mieć taką odskocznię, swoich znajomych. On jest bardzo towarzyski, ma przyjaciół których zna 10 i więcej lat. Tak, on potrafi utrzymywać te znajomości, a ja nie. Praktycznie raz w tygodniu chodzi z przyjacielem na browara, baa to zawsze do niego kumpel dzwoni i go wyciąga. Mój chłopak nigdy nie musi do nikogo pisać i go wyciągać, a i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto mu coś zaproponuje. Myślę, że mu trochę zazdroszczę, ale w takim pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Do mnie tylko mój facet dzwoni tak po prostu, żeby pogadać, interesuje się tym, co u mnie słychać. No, jeszcze siostra od czasu do czasu. W pozostałych przypadkach telefon milczy. Jeszcze raz na czas (zwykle raz na kilka miesięcy) wyskoczę z koleżankami z liceum na piwko. Co śmieszniejsze, z tą, którą uważałam za "przyjaciółkę"- nie mam żadnego kontaktu, a raz na czas spotkam się z tymi, z którymi nie miałam zbyt wielkiego kontaktu. Ale to nie jest nic "wielkiego". Poza tymi spotkaniami raczej nie mamy ze sobą za bardzo kontaktu. Po prostu raz na czas pada pytanie (z mojej albo z koleżanki strony) o piwko, zwykle to jeszcze dlatego, bo studiujemy na jednej uczelni i się czasami spotkamy przypadkiem i wtedy pada zdanie "musimy iść na piwo". Taak, ona jest jednak jeszcze na tyle słowna, że jak powie o piwku, to mnie nie wystawi. Nawiązując do Twojej sytuacji, gdzie napisałaś do koleżanki i zostałaś olana- miałam to samo. Spotkałam kiedyś w autobusie koleżankę z gimnazjum i od słowa do słowa coś padło hasło, żeby się na piwko umówić. Myślę, spoko! Napisałam do niej i co? Nawet jej się ściemy nie chciało wymyślać. Wyświetliła i nie odpisała. No cóż, już wiem, że to było tylko "z grzeczności".
Mimo wszystko, z tymi wszystkimi "przyjaciółkami" przeżyłam wiele naprawdę fajnych chwil. Gdzieś tam nasze drogi się rozeszły. Myślę, że wina leży po obu stronach. Ja też mogłam czasami ruszyć tyłek, gdy jeszcze miałam z kim niż jęczeć, że muszę się uczyć czy coś. Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w takiej sytuacji, w jakiej się teraz znalazłam. Z jednej strony jestem trochę nieśmiała, gdy kogoś nie znam, nie lubię znajdować się w miejscu, w którym jest wiele nieznajomych osób. Z drugiej jednak, gdy kogoś poznam ,gdy przy kimś czuję się swobodnie, to potrafię nieźle nawijać.
Czasami mi się wydaje, że nie mogę mieć wszystkiego. Ale czy ja naprawdę oczekuję aż tak wiele? Albo mam przyjaciółki albo faceta. Nie, nie jestem osobą, która olewa znajomych, bo poznała faceta. Kiedyś nawet usłyszałam od koleżanki ze studiów coś takiego "X odkąd ma chłopaka, to nas olewa. Ty też masz i tak nie robisz". Tak, jestem z nim szczęśliwa, ale nie należę do kobiet, których jedyną rozrywką jest spędzanie czasu ze swoim "misiem". Tak, brakuje mi dobrej kumpeli/przyjaciółki,z którą mogę poplotkować, wyżalić się, wysłuchać "zażaleń".
Aleee się rozpisałam. Jak ktoś przebrnie, to gratuluję. Trochę wylałam swoje "gorzkie żale", ale uwierz, że też brakuje mi dobrych, zaufanych znajomych.