Hej, obecnie jestem chora. może to przez to mam jakieś depresyjne mysli.
Ale od początku. Jestem na wymianie erazmus w Paryżu. Nie uczęszczam tu na taka polska polibude ani uniwerek tylko do szkoly architektonicznej. Ludzi z wymiany, erazmusów jest na cały semestr ok 20-30 - jesteśmy wymieszani po 'latach' i danej specjalizacji a także poziomach - lic/mgr. Więc czasem zupełnie się nie widzimy.
Nie wiem jak to się stało, ale ja nie czuje się erazmusem. Nie mieszkam w akademiku, bo polibuda w Polsce nie potrafiła mi załatwic. A później było już za późno. Jest tu tak strasznie drogo dla zwykłego studenta, że głowa boli i czasem nawet ze stypendium trudno się utrzymać. Mieszkam obecnie sama wynajmując pokój- studio z łazienką. Wszystko jest ok, ale to nie jest centrum. Tylko obrzeża ( chociaż nadal pierwsza strefa Paryża, gdzie metro dojeżdża). Nie mieszkam z nikim, bo nie udało mi się tego załatwić. A bałam się przed tym wyjazdem zaklepywać mieszkania z różnymi nieznanymi studentami na facebooku np. Pojechałam do tej szkoły sama i zastanawiam się czy to był dobry pomysł. Czasem czuję się sama, szczególnie wracając do domu po szkole, bo np akurat nikt ze znajomych nie chce wyjść, bo tak samo są zmęczeni po zajęciach albo coś. Też jest to kwestia zajęć - czasem mam po 1 przedmiot dziennie a później blok 3 dniowy od 10 do 21
I właśnie kwestia znajomych. Mój francuski nie jest dobry - uczę się ok 8 miesięcy więc każdy powiedziałby po co wyjechałam. Ale strasznie szybko wszystko łapię i jest ok bo rozumiem wszystko, trudno trochę z mówieniem. Jeśli chodzi o znajomych ze szkoły to mam więcej znajomych francuskich tj studentów z tej szkoły niż erazmusów... Nie wiem czy to dobrze. Wchłonęło mnie to środowisko. Oni nawet już nie krzywią się mówiąc do mnie po angielsku ( bo wiadomo,że Francuzi tylko po francusku chcą...) mają mnie za swoją. Czasem się pytają czy zostaję na następne lata albo np zapominają, że nie mam wszystkich przedmiotów co oni, tylko te z polskiej Learning Agreement. Czuję się rtak jak na polibudzie w Polsce. Że znajomi w szkole, trochę poza nią i w domu spokój.
Osobiście nie doświadczam czegoś takiego jak erazmusowe obiady czy coś. W tej szkole jest trochę studentów z wymiany pozaeuropejskiej: Nowa Zelandia, USA, Kanada, Australia, Japonia, którzy nie wiedzą co to jest ERAZMUS i jak zwykle ludzie go spędzają..
Nie wiem czy coś ze mną nie tak, czy mam żal do świata czy do kogoś - Paryż jest piękny, naprawdę. Ale jak mam wyjść to zwykle imprezuje z francuzami nie ze studentami z wymiany, bo oni po prostu żyją tak jak chcą, jak u siebie. Oczywiście chodzę na imprezy itp, poznaję ludzi, ale to nie to jak np mieszkanie w 5 osób w mieszkaniu albo w akademiku.
Z jednej strony cieszę się, bo francuscy znajomi są mega sympatyczni, super się z nimi gada i imprezuje, pracuje, ale jednak czuję taki niedosyt tego, że np codziennie coś innego się nie dzieje w mieszkaniu z międzynarodowymi współlokatorami. Wiecie co mam na myśli?
Uprzedzam komentarze o wyprowadzce - nie ma szans, bo ustalone mam już wszystko do końca semestru, poza tym cena jest dla mnie ok.
Inni studenci erazmusa z europy także mieszkają samamu - i imprezują z francuzami tylko. To tak jakby ta szkoła i otoczenie wchłonęło studentów z wymiany i zmieniło na francuskich.
Nie wiem czy przesadzam czy nie, ale czasem np żal mi jak widzę zdjęcia znajomych ze Słowacji z akademika albo z Portugalii z mieszkania studencko-międzynarodowego.
Ale z 2 str nie mogę narzekać, bo bardzo dużo się nauczyłam w szkole. Poziom nieporównywalny do mojej macierzystej uczelni, zrobiłam także staż 2 miesiące temu i chciałabym znaleźć płatną pracę na miesiąc w wakacje po odpoczynku. Dużo zwiedziłam, zobaczyłam, bawię się normalnie w klubach albo na domówkach, ale to nie jest międzynarodowe towarzystwo. Jeśli już to 2 osoby erazmusowe i 40 francuzów...
Nie wiem po co to napisałam. Obecnie jestem chora i czasem trudno mi siedzieć w domu sama cały dzień. ....
pozdrawiam,
xx